wtorek, 11 września 2018

Obi tak dalej

Obedience, czyli po polsku posłuszeństwo, to dyscyplina obejmująca takie zadania, jak: chodzenie przy nodze, zostawanie, aport, zmiany pozycji, obieganie tyczki, chodzenie tyłem, odsyłanie do punktu, i tak dalej. W mistrzowskim wykonaniu Magdy Łęczyckiej wygląda to tak:


Obedience jest dyscypliną sportową i wiele - większość? - osób, które myślą o tym pod kątem sportu i uczestnictwa w zawodach, pracuje ze swoimi psami (rzecz jasna rasowymi) już od szczeniaka. Natomiast w odróżnieniu od innych psich dyscyplin, takich jak np. agility czy tropienie, praca nad posłuszeństwem przynosi fantastyczne owoce w życiu codziennym.

Chcę więc powiedzieć o tym, dlaczego obi jest fajne i dlaczego polecam je każdemu, a w szczególności:
- gdy pies źle reaguje na inne psy na spacerach,
- gdy pies zachowuje się źle w wyniku nudy i oboje chcecie zrobić coś pożytecznego i pozytywnego,
- gdy chcecie, aby pies dla waszego wspólnego szczęścia korzystał z mózgu który mu dała natura,
- gdy chcecie, żeby wasza relacja była lepsza,
- gdy chcecie, żeby wasze spacery były przyjemniejsze, a pies nauczył się rezygnacji z różnych pokus na rzecz kontaktu z wami,
- gdy nie wierzycie, jak wielką radość i satysfakcję daje obserwowanie postępów w nauce,
- gdy nigdy nie docenialiście swojego psa.

Spośród wszystkich wymienionych, właśnie ten ostatni jest najważniejszy. Nie musimy pracować od szczeniaka, żeby osiągnąć fajne efekty, a zamiast powtarzać słynne "ten pies jest głupi", nauczmy go czegoś - dla własnego szczęścia i dla ułatwienia życia. 
Posłuszeństwo to coś więcej niż nauka sztuczek. Przede wszystkim wyzwaniem jest tutaj skupienie uwagi psa na sobie, jego koncentracja i nakręcenie na współpracę. W życiu codziennym dobrze wypracowane komendy dają mnóstwo korzyści (zostań, zostaw, waruj, czekaj, do mnie, stój), ale... często sprawa wygląda tak, jak na tym sucharku:

Dlaczego czasem robi, a czasem nie robi? Psy obediencowe robić muszą zawsze, niezależnie od tego, czy jakiś ciekawy zapach zaleciał z lewej strony, czy przyleciał gołąb, czy obok leży kupka parówek. Chodzi bowiem o umiejętność pracy w rozproszeniach i umiejętność rezygnacji.
Na tych dwóch zadaniach skupiam się teraz z Larą. Sama komenda nie musi być wyszukana - niech jest to leżenie. Poniżej polecam kilka ćwiczeń, a na końcu opiszę NAJTRUDNIEJSZE zadanie w życiu Lary, które wykonała w naprawdę beznadziejnym stylu.

1) umiejętność rezygnacji - tutaj też samokontroli - ćwiczymy przy użyciu kilku kostek parówki. Kładziemy psa do pozycji leżenia. Niecałe pół metra od niego kładziemy parówki. Jeśli pies chce po nie sięgnąć - zakrywamy ręką. Odsuwa się - odkrywamy. I tak w kółko, choćby to miało trwać 10 minut. Gdy nie próbuje po nie sięgnąć i zerka na nas, sięgamy do kupki i dajemy psu w nagrodę jeden kawałek, chwaląc przy tym. W czasie ćwiczenia nie mówimy nic, to nie jest pora na paplanie ani nie jest to nauka komendy :)

2) podobne zadanie, tylko ze smakołykiem trzymanym w dłoni. Otwieramy przed psem dłoń ze smakołykiem. Gdy próbuje wziąć jedzenie, zamykamy dłoń. Gdy odsunie nos - otwieramy dłoń, ale jeśli znów zaczyna wtedy pchać w nią nochal, ponownie zamykamy. I tak do skutku, aż przestanie wciskać nos w rękę - choćby na 3 sekundy. Idealnie jeśli jeszcze zerknie na nas ("stara o co chodzi z tą ręką?"). Wtedy otwieramy dłoń i drugą ręką dajemy kawałek parówki w nagrodę. Pies zaczyna ponownie pchać nos - więc znowu zamykamy barek. Docelowo pies ma zrozumieć, że tylko spokojne czekanie i grzeczne patrzenie na nas sprawi, że pańcia da jeść.

3) trzymamy smakołyki w obu dłoniach z rękami rozłożonymi na boki - pies leży lub siedzi przed nami. Oczywiście próbuje dobrać się do jedzenia z naszych rąk, ale wtedy zachowujemy się jak w zadaniu nr 2. Docelowo chodzi o pokazanie, że jedzenie się pojawia, gdy pies rezygnuje z własnych prób sięgania po nie. I co WAŻNE: nie pozwalamy zjeść psu samodzielnie z ręki. Trzymając kawałek smakołyka, ręka wędruje do psiego ryjka, bo to my dajemy, a nie on bierze.

4) pies jest w pozycji "leżeć" i wprowadzamy rozproszenia. Zaczynamy spacerować koło niego, możemy coś nucić, obchodzić go dookoła i kiedy utrzyma pozycję - sowicie nagradzamy. Jeśli wstanie, odsyłamy go z powrotem do leżenia, i znów to samo. Nie spodziewajmy się jednak, że od razu utrzyma pozycję w każdej sytuacji - rozproszenia wprowadzamy baaaardzo stopniowo. Najpierw odejście dwa kroki od psa. Później pojawienie się jakiejś drugiej osoby, czy wzięcie do ręki jakiegoś dużego przedmiotu. WAŻNE: nagradzając za leżenie przy rozproszeniu, wkładamy smakołyk prosto do psiego ryjka, nisko przy ziemi. Nie możemy spowodować, że przy nagradzaniu on wstanie. Wtedy de facto zaprzeczamy sensowi ćwiczenia.

5) pies jest w pozycji "leżeć", a my zaczynamy odchodzić stopniowo coraz dalej. Najpierw robimy to w domu - idziemy nawet do innego pokoju, a następnie możemy robić to na dworze. Bardzo polecam przy ćwiczeniach na dworze, żeby pies miał przypiętą smycz zwisającą luźno. To da nam większą kontrolę, a i sam pies czując smycz na szyi mniej będzie się rozpraszał ("i tak nie ma wolności to poleżę może będzie żarcie"). Gdy minie kilkanaście sekund, a pies wciąż leży i jest skoncentrowany, podchodzimy szybko i nagradzamy.

Pamiętamy, żeby zakończyć ćwiczenie (okej, koniec, klepnięcie, etc). Pies musi wiedzieć, że nie trzeba już leżeć. Bo jak wstanie sam, kiedy sobie uzna za stosowne, znów zaprzeczymy sensowi ćwiczenia :)

Na koniec, obiecany opis NAJTRUDNIEJSZEGO zadania w życiu Lary. "Chyba cię jebło" powiedziała mi wtedy oczami.
Lara jest w pozycji "waruj". 20 cm od niej leży kupka parówek. Ja oddalam się tyłem do Lary o pięć kroków. Czekamy. Następnie podchodzi Magda, rozprasza Larę, ale ona zostaje niewzruszona niczym Sfinks. Następnie Magda prosi mnie o przywołanie psa. No i na hasło "do mnie!" Lara rzuca się na parówki ("zjem se jeszcze szybko"). Wtedy Magda staje na parówkach, zakrywa je butem. Ja tańczę i śpiewam, przywołując psa. Lara walczy z butami Magdy, próbuje robić podkop, wpada w szał, czuje się oszukana i wkurwiona, odprawia dzikie harce. W końcu, w tych wygibasach przy trampku, Lara z Magdą dochodzą w sumie do mnie, ja zwracam na siebie uwagę jak opętana, w końcu Lara spogląda na mnie z rozpaczą ("no weź jej coś powiedz Nona"), na co wybucham pochwałami jak fajerwerek i wkładam do ryjka własną parówkę.
Zaraz po zjedzeniu mojej, Lara próbuje jeszcze wyszukać w trawie rozsmarowane, zmasakrowane resztki parówek spod buta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz